Dożynki były czasem jakiego nienawidził właściwie każdy mieszkaniec dystryktów...No, chyba że szkolił się na zawodowca. Tego dnia na niebie świeciło piękne słońce ogrzewając ich plecy swoim ciepłem. Normalnie wszyscy zabieraliby się już do pracy, a ona mogłaby zabrać brata do lasu i w końcu nauczyć go wspinać się na drzewa. Jej brat zawsze szybko się niecierpliwił i często spadał prosto w jakieś niefortunne miejsce. W przeciwieństwie do siostry, nie był szczególnie zwinny. Lily z nerwów otuliła się szczelniej zwiewnym, czerwonym szalikiem, po czym zacisnęła ręce na odświętnej, białej sukience. Nienawidziła pokazywać swojego strachu, ale trudno jej było teraz nad tym zapanować. Kochała te dni, które tu spędzała, nawet, jeśli było ciężko... Wcale nie chciała, by ktoś jej, to odebrał. Mieszkańcy Panem pewnie z niecierpliwością oczekują chwili, kiedy tym nieszczęsnym trybutom przyjdzie wkroczyć na arenę. Śmierć jest w końcu taka miła dla oka...
Facet, który prowadził te całą maskaradę w jej dystrykcie obwieszczał jak zawsze te samie wieści, swoim skrzeczącym głosem. Nawet włosy miał zielone, więc sprawiał wrażenie takiej grubej żaby. Dziewczęta jak co roku były losowane pierwsze, więc Lily poczuła jak przyjaciółka ściska jej dłoń. Nie odwzajemniła uścisku, bo właśnie wzrokiem przekonywała swojego młodszego brata,że wszystko będzie w porządku. Że nic się nie stanie. Nikt ich nie skrzywdzi. I, wtedy usłyszała wiadomość, która bezlitośnie dotarła do jej uszu.
- Lily Harris! - zaskrzeczał prowadzący z uśmiechem - Prosimy do nas! Prosimy!
Nikt nie śmiał powiedzieć słowa. Milczeli wszyscy oprócz jej brata, który krzyczał coś w ramach sprzeciwu. Lilu czuła jak ktoś popchnął ją, zmuszając, by chwiejnym krokiem weszła na scenę. Było jej zbyt trudno, by patrzeć teraz na kogokolwiek, więc odszukała wzrokiem swój kochany las. Wiatr zawiał mocno, sprawiając, że poczuła teraz zapach leśnej ściółki. Zapach domu.